poniedziałek, 26 grudnia 2011

Alleluja…

 

niedziela, 25 grudnia 2011

sobota, 24 grudnia 2011

Noc cicha, noc święta…

niebieski kosciol

Życzę wszystkim pięknych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia!

piątek, 23 grudnia 2011

“Agni Parthene”, czyli Hymn Św. Nektariusza

Zapierający dech w piersiach utwór bizantyjski…. (Wykonanie Divny Ljubojević)

czwartek, 22 grudnia 2011

“The Wexford Carol”–Yo Yo Ma i Alison Krauss

Znana kolęda irlandzka, której historia sięga XII wieku. Chyba trudno znaleźć piękniejsze jej wykonanie, niż to, które znalazło się na świątecznym albumie Yo Yo Ma…

Wystarczy kliknąć na zdjęcie:

yo yo ma

środa, 21 grudnia 2011

“Coventry Carol”–Sting

Kolęda z Coventry pochodzi z XVI wieku. Tego utworu też nie znajdziecie na albumie “If on a Winter’s Night…”

 

wtorek, 20 grudnia 2011

“Gaudete, Christus est natus”

Skandynawska (prawdopodobnie fińska) kolęda z XVI wieku.

 

poniedziałek, 19 grudnia 2011

“Happy X-mas”–Yo Yo Ma

Link z utworem kryje sie za zdjęciem…

yo yo ma

sobota, 17 grudnia 2011

piątek, 16 grudnia 2011

“White Christmas”–Andrea Bocelli

Moża wysłuchać po kliknięciu na zdjęcie:

Andrea Bocelli My Christmas[4]

czwartek, 15 grudnia 2011

“I saw three ships”

Tradycyjna kolęda angielska pochodząca z XVII wieku, prawdopodobnie z Derbyshire. Wykonywana przez Stinga w ramach projektu “If on a winter’s night…”, piosenka ta nie znalazła się niestety na płycie.

 

środa, 14 grudnia 2011

“Oratorium na Boże Narodzenie”–Heinrich Schütz

Jedno z późniejszych dzieł tego niemieckiego kompozytora (1664r.). Stawiany na równi z Claudio Monteverdim, Schütz był jednym z najwybitniejszych kompozytorów XVII wieku.


wtorek, 13 grudnia 2011

“Ding Dong Merrily on High"–The Chieftains

Melodia pochodzi z szesnastowiecznej Francji. Tekst powstał na przełomie XIX I XX wieku.

Utwór kryje się za nutami – wystarczy kliknąć na nie ;)

NUTY

poniedziałek, 12 grudnia 2011

niedziela, 11 grudnia 2011

“Gabriel’s Message”

Gabriel’s Message jest kolędą pochodzenia baskijskiego. Jej tematem jest Zwiastowanie.

sobota, 10 grudnia 2011

“Bądź Wiesioła Panno Czysta”

Średniowieczna polska kolęda z XV wieku (anonim)

 

piątek, 9 grudnia 2011

“Dziadek do Orzechów”

Balet “Dziadek do Orzechów” (w choreografii Beorge’s Balanchina) wystawiany jest z okazji świąt co roku w wielu amerykańskich miastach. To według mnie bardzo piękna tradycja. Polecam wybranie się na ten balet właśnie w okresie przedświątecznym. Albo jeszcze lepiej – na drugi dzień świąt, zamiast maratonu przy stole.




czwartek, 8 grudnia 2011

“Cherry Tree”

Kolejny niezwykły utwór z albumu Stinga.

Śpiewana a capella Cherry Tree jest krótką przypowieścią o Józefie i Marii. Tak wzruszającą, bo ukazującą człowieczeństwo Józefa i Marii, ich emocje:

Then Mary spoke to Joseph so meek and so mild

“Joseph, gather me some cherries, for I am wih child”

Then Jospeph flew in anger, in anger he flew

“Oh, let the father of the baby gather cherries for you”

 

So the cherry tree bowed low down, low down to the ground

And Mary gathered cherries while Joseph stood down

Then Joseph took Mary all on his right knee

Crying, “Lord, have mercy for what I have done”

środa, 7 grudnia 2011

“Un Flambeau Jeannette Isabelle”

Dzieje tej prowansalskiej kolędy na 3/8 sięga XVI. wieku. Początkowo utwór nie był powiązany ze świętami – grano go do tańca na szlacheckich dworach. W XVIII wieku kolęda została przetłumaczona na język angielski.

 

Un flambeau, Jeanette, Isabelle

Un flambeau! Courons au berceau!

C'est Jésus, bonnes gens du hameau.

Le Christ est né; Marie appelle!

Ah! Ah! Ah! Que la Mère est belle,

Ah! Ah! Ah! Que l'Enfant est beau!

Qui vient la, frappant de la porte?

Qui vient la, en frappant comme ça?

Ouvrez-donc, j'ai pose sur un plat

Des bons gateaux, qu'ici j'apporte

Toc! Toc! Toc! Ouvrons-nous la porte!

Toc! Toc! Toc! Faisons grand gala!

C'est un tort, quand l'Enfant sommeille,

C'est un tort de crier si fort.

Taisez-vous, l'un et l'autre, d'abord!

Au moindre bruit, Jésus s'éveille.

Chut! chut! chut! Il dort à merveille,

Chut! chut! chut! Voyez comme il dort!

Doucement, dans l'étable close,

Doucement, venez un moment!

Approchez! Que Jésus est charmant!

Comme il est blanc! Comme il est rose!

Do! Do! Do! Que l'Enfant repose!

Do! Do! Do! Qu'il rit en dormant!

wtorek, 6 grudnia 2011

“Christmas at Sea”

Muzyczna krucjata świąteczna rozpoczyna się w radiu i sklepach na długo przed Mikołajkami, przynajmniej tutaj, w Stanach. Zmęczona oklepanym zestawem piosenek w nieskończonych wokalnych konfiguracjach postanowiłam przygotować alternatywną listę przedświątecznej muzyki. Przygotowania do grudniowego święta nie mogą obyć się bez muzyki, która stała się nieodłącznym bożonarodzeniowym elementem. Jeżeli więc mamy coś tam nucić sobie pod nosem, gotując bigos, czy lepiąc pierogi, warto aby było to coś, co nie będzie nas drażnić.
Oto moja pierwsza propozycja.
“Christmas at Sea” pochodzi z mojego ulubionego albumu na święta, fantastycznie nastrojowego "If on a Winter’s Night…" Stinga. Utwór powstał z inspiracji wierszem Roberta L. Stevenson’a o tym samym tytule. Muzykę napisał Sting, zapożyczając tradycyjną pieśń śpiewaną przez kobiety ze szkockiej wyspy Skye - Thograinn, Thograinn. Pomysł wyjaśnia następująco: “Pomyślałem, że melodia stanowiła będzie idealny kontrapunkt do tęsknoty marynarza z wiersza Stevensona, który znajduje się na tonącym statku niedaleko miejsca, w którym się urodził”.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Poniedziałkowe Bolero

 

Poniedziałek... Statystycznie najmniej lubiany dzień tygodnia. Dlaczego? Dlatego, że pracujemy, po to by godnie żyć, a nie żyjemy po to, by pracować. W społeczeństwach, w których sukces jest wyznacznikiem szczęścia, praca nabiera wręcz religijnego znaczenia. W USA - kraju o protestanckich korzeniach, to właśnie praca jest najwyższą wartością. Praca, która przekłada się na zdolność nabywczą - czyli prawdziwy wyznacznik amerykańskiego sukcesu. Pomimo kryzysu, mentalność konsupcyjna trzyma się dobrze i prawdziwy rozkwit przechodzi w okresie przedświątecznym. A ja, z zaciętą wesołością atakowana ze wszystkich stron przedwczesnym świątecznym kiczem, uparcie bronię mojej prywatnej twierdzy. Dlatego nie będzie jeszcze o zimie, ani muzyce na Świeta. Dziś przenoszę się do afrykańskiego Beninu, słuchając ciepłego i miekkiego głosu Angelique Kidjo. I wcale nie dla ucieczki od zimnego frontu atlantyckiego, ale dla estetyki, która tak niewiele wspólnego ma z światem zachodnim, gdzie idealizm uważany jest za zbyt naiwny. Głos Kidjo nie tylko niesie ze sobą piękno, ale też szczerość i wrażliwość. W tej aranżacji Bolera jest przestrzeń i prawdziwa radość, płynąca z głębi serca, a nie wypływająca wraz z zawartością portfela.

czwartek, 1 grudnia 2011

Kruchość

 

Sting, Chris Botti, Yo Yo Ma, Dominic Miller

Dlaczego, dlaczego, dlaczego tego utworu zabrakło na CD (bonus track na DVD Blu-ray]!!!

A mi po prostu zabrakło słów…

piątek, 25 listopada 2011

Miloš Karadaglic–“Mediterraneo”

Gitara jest obecnie jednym z najbardziej popularnych instrumentów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę jej wszechobecność w świecie muzyki rockowej i popularnej, stosunkowo niską cenę (oczywiście mam na myśli te najtańsze modele), a także małe gabaryty, trudno się dziwić, że gitara trafia pod strzechy dużo częściej niż inne instrumenty. Szybko jednak zaczyna gromadzić kurz, bo jest to instrument wymagający jak każdy inny, wysysający wiele godzin ciężkiej pracy i żmudnych ćwiczeń, by osiągnąć satysfakcjonujące efekty.

Zapomnijmy więc o tych gitarzystach-amatorach, którzy nazywają sie muzykami pomimo tego, że nie potrafią odczytać najprostszego zapisu nutowego. Zapomnijmy na chwilę o czysto rekreacyjnym gitarowym przygraniu przy ognisku.. Poznajmy gitarzystę przez duże G – muzyka i wirtuoza – Miloša Karadaglica.

Pierwsza gitara Miloša także zbierała kurz, przeżywając jesień swego życia schowana w pokoju rodziców. W rodzinie Karadaglic nie było muzyków, ale muzykę od zawsze kochano i świat melodii zafascynował chłopca na tyle, by z własnej i nieprzymuszonej woli pójść do szkoły muzycznej. I tak metodą eliminacji (rodziców nie było stać na większy instrument, nie mieli też wystarczającej odwagi na skrzypce) pozbawiona kilku strun rodzinna inwalidka trafiła w ręce Miloša, a wraz z nią zrodziło się marzenie o zastaniu gitarzystą rockowym. Z gitarą z ręku Miloš przeszedł przez 6 lat solidnej edukacji muzycznej, jak sam mówi “z całym tym sol-fa” i nauką gry na wybranym instrumencie. Marzenie o zostaniu gwiazdą rockową porzucił dzięki gitarowemu wykonaniu Asturias Albenitza. To właśnie za sprawą tego znanego utworu (przesiąkniętego atmosferą flamenco, ale oryginalnie napisanego na fortepian) Miloš uświadomił sobie, że bycie gwiazdą muzyki klasycznej może być jeszcze bardziej fascynujące, niż granie muzyki rockowej.

 

Suite española, Op.47 - No.5 Asturias

Wojna, która odcisnęła krwawe pietno na Półwyspie Bałkańskim we wczesnych latach dziewięćdziesiątych na szczęście ominęła Czarnogórę - ojczyznę Miloša. Była jednak odczuwalna i kraj żył w niepokoju. W takich chwilach, jak wspomina Miloš, muzyka może być ostatnią rzeczą, o której jesteśmy w stanie pamiętać, a mimo tego pomaga ona oderwać się od rzeczywistości, dostarcza pociechy: “

Pamiętam jak pewnego razu odcięto prąd i staraliśmy się ogrzać. Moja mama zaproponowała, abym przyniósł gitarę i zagrał coś. Myśle, że muzyka nie pozwoliła nam się poddać.”

 

Recuerdos De La Alhambra

W międzyczasie umiejętności Miloša rozwijały się w ponadprzeciętnym tempie. Nigdy nie miał on problemu z wystepami publicznymi, bo jak mówi: “Bez widowni nie jestem kompletny. Widzowie sprawiają, że ożywam”.

Po otwarciu granic, pierwszym krajem, który odwiedził była Francja. Paryż, w którym dał mały koncert, oczarował go przedświąteczną ferią kolorów. Tam też rodzice Miloša wydali całe swoje oszczędności na pierwszą profesjonalną gitarę, dzięki której mógł on rozwijać swoje umiejętności na dużo wyższym poziomie. To wystarczyło, by Paryż stał się dla młodego muzyka prawdziwie magicznym miejscem.

Kolejnym ważnym krokiem w życiu Miloša było spotkanie we Włoszech klasycznego gitarzysty, Davida Russella. Dostrzegł on talent Karadaglica i poradził mu naukę w Royal Academy of Music. W tamtym okresie wizja nauki w tej znanej instytucji wydawała się Milošowi szalonym marzeniem. A jednak dwa lata później, wysłał on swoje nagranie do Akademii i w wieku 17 lat został przyjęty. Przyznano mi stypendium i przydzielono do klasy Michaela Lewina. To właśnie pod jego skrzydłami młody muzyk z Czarnogóry zaczął szlifować swój warsztat. Lata te Miloš wspomina jako czas podzielony wyłącznie na prace i sen, co jest kolejnym dowodem na potwierdzenie nieśmiertelnego przepisu na sukces: 95% pracy plus 5% talentu. To zaangażowanie wkrótce zaczęło dawać owoce. Miloš wystąpił na prestiżowym Lucerne Festival, w Widmore Hall i Purcell Room. Zebrał nagrody: Ivor Mairants w 2002 roku, Julian Bream w 2005 i Nagrodę Księcia Walii (po raz pierszy przyznaną gitarzyście).

Debiutancka płyta Karadaglica “Mediterraneo”, która wydana została tej jesieni jest esencją ducha śródziemnomorskiego. “Gitara przybyła do Hiszpanii dzięki Maurom i przyniosła ze sobą silny arabski nurt”, wyjaśnia Miloš. “Moja część świata i wschodnia część regionu śródziemnomorskiego były przez 500 lat pod silnym wpływem Imperium Ottomańskiego, tak więc istnieje oczywisty związek pomiędzy wschodnią i zachodnią częścią regionu. Właśnie to chciałem ukazać na płycie, z perspektywy kogoś, kto jest dokładnie pośrodku”. Materiał, który znalazł się na płycie obejmuje twórczość Enrique Granadosa, Isaaca Albéniza i Francisco Tarrega, ale też utwory greckiego kompozytora Mikisa Theodorakisa, a także parę utworów pochodzenia tureckiego i nowe aranżacje czarnogórskich pieśni ludowych.

 

Suite Española, Op.47 - No.1 Granada

Obok wspomnianego Asturias na płycie nie mogło także zabraknąć utworu włoskiego kompozytora i gitarzysty Carlo Domeniconi. Jego Koyunbaba utożsamia to, co znajduje się w samym centrum kultury śródziemnomorskiej – czyli morze. Dźwięki płyną w rytmie fal, słychać tutaj nierównomierną dynamikę morza i melancholię. To właśnie w tym utwórze Miloš odkrył echa swego bałkańskiego dzieciństwa zaraz po przyjeździe do Londynu. Trudno więc dziwić się, że dla niego utwór ten ma znaczenie niezwykle nostalgiczne.

 

Koyunbaba, Op. 19 - 4. Presto

Trudno powiedzieć, czy album “Mediterraneo” zapoczątkuje renesans gitary - instrumentu, który swój złoty wiek przeżywał w latach siedemdziesiątych. Jest to niewątpliwie marzeniem Miloša, a biorąc pod uwagę to, że trudności nigdy nie były dla niego niczym więcej jak tylko wyzwaniem, mamy podstawy wierzyć, że mu się uda. Ma pewno istrument, który młody muzyk pokochał już w wieku 9 lat jest warty bliższego poznania, i to właśnie ze swej klasycznej strony. Jak pokazuje Miloš możliwości gitary są wielkie, żeby nie powiedzieć nieskończone, a miękki dźwięk nie ma sobie równych. Warto więc posłuchać tego młodego muzyka, chociaż historie, które opowiada pachną środziemnomorskim latem. Warto posłuchać na żywo, skoro Miloš właśnie odbywa swoją pierwszą trasę koncertową (szczegóły tutaj) i potrzebuje słuchaczy tak samo, jak my potrzebujemy odrobiny śródziemnomorskiego słońca w środku zimy.

piątek, 18 listopada 2011

“Caught a Long Wind”–Feist

“Caught a Long Wind”–Feist z albumu “Metals” (Covert Affairs: odcinek 13, sezon 2)

W morzu telewizyjnych seriali wyłowić można czasem prawdziwe perełki, które napisane są i nakręcone z głową i nie służą wyłącznie jako środek nasenny. Ich popularność jest skrupulatnie notowana, widzowie z niecierpliwością czekają na kolejny sezon i biznes się kręci. Oczywiście niewielu z nas zastanawia się nad wzorem na udany serial, śledząc dzieje bohaterów z odcinka na odcinek. Dobry scenariusz i nie irytujący aktorzy to na pewno dobry początek, jeżeli nie połowa sukcesu. Ale to nie wszystko. Jest jeszcze masa innych, mniej zauważalnych elementów, które stanowią niezbędne spoiwo.

Serialowa ścieżka dźwiekowa jest elementem zazwyczaj niezuważalnym. Tłem zaledwie. Tylko w dwóch rodzajach sytuacji uświadamiamy sobie, że serialowe historie nie są zatopione w ciszy: wtedy gdy muzyka jest tak irytująca, że przestajemy kompletnie widzieć i słyszeć boharetów, albo wtedy gdy muzyka zaznacza swoją artystyczną odrębność, komponując się jednocześnie perfekcyjnie z wątkiem. Tradycyjnie podrzędna rola serialowej ścieżki dźwiekowej sprawia, że niektórzy producencenci przekonani są, że właśnie w tej sferze mogą bezkarnie zaoszczędzić. Błąd! Muzyka jest może jedynie spoiwem, ale dźwieki przypominające łomotanie po kaloryferze z pewnością zagłuszą nawet najlepszy scenariusz. Na potwierdzenie mojej tezy posłużę się jednak dwoma pozytywnymi przykładami. Tytułowa piosenka “Caught a long wind” pochodzi z serialu Covert Affairs. Chociaż serial jest czysto rozrywkowy (CIA w wersji glamour), ścieżka dzwiękowa została potraktowana poważnie, dzieki czemu otrzymujemy muzykę nowoczesną, ale nie banalną. Jeszcze lepszym przykładem jest serial Californication, gdzie dosłownie roi się od dobrej muzyki.

 

“My Shit”s Fucked Up”–Warren Zevon z albumu “Life’ll Kill Ya” (Californiaction: odcinek 2, sezon 2)

czwartek, 10 listopada 2011

Palladio–Karl Jenkins

Lubię klasykę w samochodzie. Jeszcze bardziej cieszy mnie to, że mam radio, które muzykę poważną gra cały dzień: od porannej drogi do pracy, poprzez lunch, aż do popołudniowo-wieczornych zakupów. Dzięki temu zawsze mam przy sobie panaceum na bylejakość, łagodny lek na chore na konsumpcjonizm otoczenie, czy też zwyczajny, prozaiczny korek. Największą zaletą prawdziwego radia jest to, że tworzone jest przez ludzi. Utwory są zapowiadane i krótko komentowane przez tych którzy znają muzykę i jej słuchają. Dzieki temu repertuar jest nieporównywalnie ciekawszy od jakiegokolwiek radia internetowego. Różnorodne są nie tylko same utwory, ale też ich wykonanie. A mnie rozpiera patriotyczna duma za każdym razem kiedy słyszę polską orkiestrę (dajmy na to z Płocka, na przykład), a prezenterzy łamią sobie języki na nazwiskach polskich dyrygentów. W takim radiu usłyszeć można zarówno ulubione utwory, jak i odkryć coś zupełnie nowego. I zachwycić się. Tak jak dzisiejszego popołudnia zachwyciło mnie Palladio Karla Jenkinsa.

A tak kompozytor opisał swoje dzieło:

”Inspiracją do Palladio był szesnastowieczny architekt włoski Andrea Palladio, którego prace ucieleśniają renesansowe uwielbienie harmonii i porządku. Znakami rozpoznawczymi Palladio była matematyczna harmonia i elementy architektury zapożyczone z klasycznego antyku – filozofii, która odzwierciedla moje własne podejście do kompozycji. Pierwsza część została zaadoptowana na potrzeby telewizyjnej kampanii reklamowej A Diamond is Forever (…)”.

 

Nie jestem pewna, co w tym utworze podoba mi się najbardziej: naszpikowana szesnastkami dynamika, czy harmonia, równie przyjemna dla oka w architekturze, jak dla ucha w muzyce. Do tego nie mogę oprzeć się skojarzeniu z koncertami Vivaldiego, zwłaszcza jeśli chodzi o drugą połowę utworu. W środku natomiast, w taktach 27- 41, Jenkins umieścił śpiewną partię solową. Wszystko to składa się na niezwykle przyjemną całość. Taki swego rodzaju detox na zmęczony pracą umysł.

niedziela, 16 października 2011

Cas Rozpalic Piec, czyli melodie na jesień

I tak po dusznym i burzowym lecie wreszcie weszła na scenę jesień. Wkroczyła, jak to ona, długim, posuwistym krokiem, powiewając peleryną kolorowych liści, mrucząc pod nosem smętne melodie – zapowiedź zimowych ciemności. Uwerturą jesieni jest karnawał kolorów i światła, w akcie pierwszym, drugim i trzecim do akcji kolejno wkraczają wiatr, deszcz i chłód. Finałowy akt czwarty jest kwintesencją trzech poprzednich, na tyle męczącą, że z coraz większą niecierpliwością zaczynamy wypartywać bieli, która wygładzi, chociaż na chwilę, ten szaro-bury świat.
Do śnieżnej ciszy jeszcze jednak daleko, a ja wdychając powietrze, które za chwilę przesiąknie suchymi liśćmi i dymem, zaczynam sobie nucić jesienne melodie. A że nie tylko mi gra w duszy inaczej o tej porze roku, mam z czego wybierać, bo katalog utworów inspirowanych jesienią jest całkiem pokaźny. Oto garść moich faworytów:
Les Saisons (“Pory Roku”) Czajkowskiego nie są bynajmniej najbardziej znanym, ani też najwybitniejszym dziełem tego kompozytora. Ten zbiór 12 utworów lirycznych na fortepian powstał na zamówienie w latach 1875-76, kiedy to Czajkowski kończył pracę nad Jeziorem Łabędzim. Każdy z dwunastu utworów ma motyw przewodni, określający dany miesiąc. I tak wrzesień to Polowanie w tonacji G-dur, a listopad to niemal zimowa już Trojka. Jedynym mollowym miesiącem jest październik i jego Pieśń Jesienna:

 

O ile Czajkowski rozpoczyna jesień tematem polowania, o tyle Vivaldi polowaniem swój słynny jesienny koncert kończy (Allegro II). Pozostałe dwie części dzieła nawiązują do jesiennych zbiorów i towarzyszących im wiejskich zabaw (Allegro I), a także do chłodu i bezczynności słotych dni (Adagio molto).

 

Żadna z moich klasycznych “playlists” nie może się obyć bez Chopina, którego jestem beznadziejnym fanem i którego preludia, mazurki, polonezy i nokturny pasują mi do każdej pogody i na każdy nastrój. A że jesień to pora jak najbardziej deszczowa, to czemu by nie posłuchać Preludium Deszczowego (Des-dur, op.28, nr 15)?

 

Powstaniu jesiennej uwertury Edwarda Griega z 1965 roku towarzyszy pewna anegdota. Mieszkając w tym czasie w Kopenhadze Grieg postanowił poradzić się swego kolegi po fachu, ówczesnej gwiazdy duńskiego sceny muzycznej, co do swego najnowszego dzieła. Niels Gade (bo to o nim mowa) stwierdził, że utwór jest do niczego i najlepiej będzie jak Grieg wróci do domu i zabierze się za tworzenie czegoś lepszego. Partytura nie wylądowała jednak w koszu, tak jak radził Gade. Grieg przearanżował uwerturę na duet fortepianowy i wysłał go na konkurs organizowany przez Akademię Szwedzką. Jury konkursu, w którym zasiadał nie kto inny jak wspomniany Gade, nagrodziło utwór pierwszą nagrodą.

Kolejnym dziewiętnastowiecznym kompozytorem, u którego pojawia się motyw jesieni jest Joachim Raff. Poświęcił on tej porze roku jedną ze swych jedenastu symfonii – Zur Herbstzeit. Szkoda, że tak płodny kompozytor (9 koncertów, 18 utworów orkiestrowych, 4 suity i jedna opera) jest mało znany w dzisiejszych czasach.

Archibald Joyce to kolejny kompozytor, którego sławę zatarł czas. Jego specjalnością były walce, tak popularne na balach początku XX wieku, że zyskał on przydomek Króla Walca Angielskiego. Jakby tego było mało, jeden z walców Joyca - jesienny Songe d’Automne – akompaniował podobno tonącemu Titanicowi, będą ostatnim utworem zagranym przez orkiestrę tego feralnego statku. To się dopiero nazywa odchodzić z klasą!

 

Otono Porteno z Czterech Pór Roku w Buenos Aires Astora Piazzolli jest niewątpliwie jednym z najciekawszych utworów z motywem jesiennym w tle. Nie wiem jak wygląda jesień w Argentynie, ale chyba daleko jej do naszej poczciwej złotej jesieni. Sporo tutaj temperamentu i nierównomiernie dawkowanego napięcia, a w tle – co charakterystyczne u Piazzolli – gorące tango…

 

Oprócz utworów, które porę roku mają określoną jasno w tytule, jest wiele, które według mnie nastrojem i estetyką nawiązują do jesieni. Jednym z nich jest Clair de Lune z Suite Bergamasque Claude’a Debussy’ego. Chociaż utwór ten przewinął się przez wiele filmów, nie ucierpiała na tym ani jego swieżość, ani intymna atmosfera, w której za każdym razem słuchacz beznadziejnie tonie. Jest wiele utworów, których można słuchać w grupie; Clair de Lune nie sposób słuchać inaczej, jak samemu.

 

I na koniec mojej jesiennej listy coś bardziej współczesnego. Comptine d'un autre été: L'après-midi Yanna Tiersena pochodzi ze ścieżki dźwiękowej do fimowej “Amelii” i mimo tego, że oficjalnie jest kołysanką na “inne lato”, w dodatku popołudniową, to z niebywałą łatwością wpisuje się w mój jesienny kolaż muzyczny.

 

Jak widać jesień – jak każda pora roku ma dwa oblicza. Gniew letnich burz, zastępuje deszczowa nostalgia. Radość z odradzającej się wiosną przyrody, wraca wraz z jesiennym świętowaniem.
A jak Wam gra w duszy o tej porze roku? Czy macie swoje własne, ulubione jesienne melodie?

czwartek, 29 września 2011

Kevin Olusola

Obiecałam sobie, że będę pisać przede wszystkim o muzyce klasycznej. Ale muzyka, tak jak zresztą każda dziedzina sztuki ma to do siebie, że lubi zacierać granice, ucierając tym samym nosa wszystkim tym, którzy z dumą nazywają siebie znawcami. Co więcej człowiek pozostaje tylko człowiekiem i jak czasem coś wpadnie w ucho, to koniec! Dlatego jedyne, czego mogę sobie życzyć w tym momecie to to, aby moje muzyczne wędrówki niechcący nie przekroczyły granicy dobrego smaku.

To powiedziawszy, przechodzę do sedna, czyli do Kevina Olusoli, tudzież K.O. (alter ego, do którego wrócę za chwilę). Czym wyróżnia się Kevin? Zacznę może od najmniej istotnej kwestii, czyli pierwszego wrażenia. Zdarzyło wam się kiedyś przejeżdżać przez tak nieprzyjemną okolicę, że najchętniej zrobilibyście to zamkniętymi oczami? Nie? Taka bowiem jest druga twarz wielkich i lśniących amerykańskich miast – zewnętrzne dzielnice, gdzie nie wypada być białym i niebezpiecznie się zgubić. Ale to są fakty o których niewypada mówić, dlatego wróćmy do Kevina. Otóż Kevin Olusola niczym nie przypomina młodocianego gangstera w gaciach wiszących gdzieś w okolicy kolan. Może dlatego, że pochodzi z Owensboro w stanie Kentucky (Bóg raczy wiedzieć gdzie to jest)? A tam wiadomo - tylko krowy, zielona trawa i muzyka country… Okazuje się, że nic (włącznie z wygraną w Totolotku) nie może odmienić losu tak, jak diabelska mieszanka talentu i ciężkiej, cieżkiej pracy. Jestem pewna, że właśnie dzięki temu Kevin otrzymał stanowe stypendium artystyczne, które pomogło mu się rozwijać i pozwoliło mu wystąpić w wieku siedemnastu lat na scenie legendarnego, nowojorskiego Carnegie Hall.

Kim więc jest Kevin Olusola? Wiolonczelistą (od szóstego roku życia), saksofonistą (od dziesiątego roku życia), a może sinologiem, skoro studiował język chiński na prestiżowym uniwersytecie Yale? Myśle, że Kevin jest przede wszystkim muzykiem, którego wyobraźnia i kreatywność wymyka się konwencjonalnym podziałom. Jego talent pozwala na stabilną karierę muzyka orkiestrowego, ale jednocześnie wypycha go poza ramy klasycznego metrum. Nie jest on muzykiem, który znajduje szczęście w skrupulatnym i przewidywalnym porządku melodyczno-rytmicznym. Jego muzyczny potencjał najlepiej widać wtedy, gdy eksperymentuje, gdy ociera się o jazz i hip-hop. Żeby było ciekawiej, Kevin ma jeszcze jeden talent, który w zadziwiający sposób udaje mu się połączyć z wiolonczelą. Posłuchajcie…

 

Nie jest to klasyczny kawałek (“Julie-O” pochodzi z repertuaru jazzowego kwartetu smyczkowego Turtle Island Quartet), ale wiolonczela, jakby nie było, pozostaje instrumentem twardo zakorzenionym w tradycji muzyki poważnej. Kto by więc pomyślał, że melodyjność wypływającą spod smyczka, można połączyć z tą niesamowitą umiejętnością rytmicznego pochrząkiwania. Zaskoczenie, ale też frajda, bo utwór ten, chociaż daleki od geniuszu, zdecydowanie tchnie świeżością.

Gdybym tylko mogła usłyszeć więcej tego typu wariacji na tematy klasyczne... Bardzo jestem ciekawa, co by z tego wyszło. Jak na razie jednak Kevin wydaje się podążać w innym kierunku. Jego hip-hopowe alter ego - K.O. - wydaje się dominować, czego efekt oscyluje raczej na krawędzi muzyki klubowej. Chociaż przyznam, że słucha się tego całkiem nieźle…

niedziela, 8 maja 2011

Bałkańska Wiolonczela–2Cellos

Żeby nie było niepoważnie nie zacznę od tego, że Luca jest nieziemsko przystojny (jakby nie wystarczyło to, że na wiolonczeli gra jak poeta i hardrockowiec w jednym). Wiolonczela, która trochę niesłusznie zniewieściała za sprawą pewnej prześlicznej wiolonczelistki ożywa w rękach tego młodego boga. Ożywa, krzyczy, kłoci się i placze. W takiej grze znaleźć można cały wachlarz ludzkich przeżyć i emocji.
24-letni Luca Sulic urodził się w Słowenii i tam rozpoczął swoją muzyczną edukację, którą następnie kontynuował na Akademi Muzycznej w Zagrzebiu, a także w Wiedniu. Obecnie kształci się w Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie. Pomimo młodego wieku Sulic jest już uważany za artystę międzynarodowego formatu. Jest laureatem wielu nagród, między innymi pierwszej nagrody Międzynarodowego Konkursu im. Witolda Lutosławskiego w 2009 roku. Miłośnicy muzyki poważnej mieli okazję poznać Sulica już wcześniej, koncertował on bowiem w wielu europejskich salach koncertowych. Ale to za sprawą You Tube ukazał się on szerszej publiczności. W styczniu 2011 roku razem z Stjepanem Hauserem nagrał on cover "Smooth Criminal" Michaela Jacksona. Nagranie to od razu stało się tzw. "sensacją You Tube". Pod koniec kwietnia duet zagrał swój hit w programie Ellen Degeneres i potwierdził wydanie płyty.
Przyznać trzeba, że oryginalny Smooth Criminal jest całkiem udanym utworem potwierdzającym talent Jacksona. Tylko dobra piosenka może stać się materiałem na równie udane (bo wnoszące coś zupełnie nowego) covery. Trudno nie zauważyć, że młodzieńcy z 2CELLOS podążyli w swej wiolonczelowej stylizacji w tym samym kierunku co Alien Ant Farm wydobywając z piosenki energię, zabarwioną agresją. W obu aranżacjach tempo jest szybsze od oryginału. Zamiast gitarowych riffów mamy brudne, ostre "riffy" smyczkowe, zamiast szalonych chłopaków z amerykańskiego przedmieścia - salę koncertową z poprzewracanymi krzesłami. Ale też aranżacja Luki i Stjepana nie jest krzykiem buntu, dla samego krzyku. Wydawać by się mogło, że to nie słuchacz jest adresatem tej muzycznej eksplozji, ale że ten muzyczny krzyk zamknięty jest pomiędzy instrumentami. Muzycy za pomocą strun prowadzą ze sobą rozmowę (w krótkim momencie czasem przyciszonym gosem), kłocą się, a nawet walczą. Wirująca wiolonczela to wcale nie musi być artystyczny szpan, ale próba wyjścia poza katalog muzycznych środków wyrazu. W końcu jest to opowieść o męskiej bójce...

To co jest naprawde niezwykle w tym nagraniu to bogactwo dzwięków. Zamierzeniem muzyków jest osiągnięcie efektu utworu orkiestrowego za pomocą jedynie dwóch instrumentów. Przyznają, że unikając ułatwień, jakim byłaby np. perkusja, stawiają sobie trudne zadanie, które wymaga wirtuozerii. Należą się więc im brawa nie tylko za talent, ale także za popularyzowanie muzyki klasycznej bez uszczerbku na warsztacie muzycznym. I jeszcze jedno: popularność nagrania 2CELLO (która już na samym początku przekroczyła najśmielsze oczekiwania autorów), stanowi dowód na to, że wartościowa muzyka potrafi z powodzeniem wypromować się sama, bez wielkiej pompy, medialnego szumu, czy patronatu znanej wytwórni.
Pomimo popularności i niewątpliwej charyźmie, Luka i Stejpan są przede wszystkim profesjonalnymi muzykami. Stjepan nagrywa często poza granicami Chorwacji. Luka kształci się w Londynie pod okiem Matsa Lindstroma. Niedawno wygrał konkurs w Wigmore Hall.
Warto więc pamiętać, że projekt 2CELLO jest jednym z wielku epizodów w karierze artystów, w których repertuarze jest przede wszystkim muzyka poważna.
Na koniec przepiękny Nokturn cis-moll (op.19, nr. 4) Piotra Czajkowkiego w niezwykle subtelnym wykonaniu Luki Sulica. Tam gdzie rosyjska nostalgia spotyka się z bałkańską wrażliwością...

piątek, 29 kwietnia 2011

Muzyka a taniec

To prawda, że muzyka nie potrafi opisać otaczającej nas rzeczywistości tak wiernie jak literatura, film, fotografia, czy malarstwo. Ale też rzadko bywa przegadana jak niektóre powieści, czy banalna jak kiepskie kino. Za to potrafi opowiedzieć o sprawach bardziej ulotnych, a zarazem jest bardziej uniwersalna, bo posługuje się tylko jednym językiem.

W obecnych czasach łatwo jest zapomnieć, że nie zawsze dostęp do wiedzy był tak oczywisty i powszechny jak dzisiaj. Zanim pojawiły się grube tomy wiedzy historycznej to właśnie za pomocą melodii przekazywano sobie z ust to ust historie przodków i legendy. Nawet dzisiejszy świat - tak ubogi w nieskażone cywilizacją społeczności - dostarczą dowodu na to, że tam, gdzie nawet nie wykluło się pismo, obecna jest muzyka i taniec.

"NA POCZĄTKU BYŁ RYTM" - J. BRAHMS

Rytm jest chyba najbardziej podstawowym elementem muzyki. Powiedziałabym nawet, że jest jej najbardziej prymitywną formą, bo zanim nasi dalecy przodkowie powiązali dźwięki w melodię, najpierw prawdopodobnie wystukiwali jakiś niewyszukany rytm. Na takiej samej zasadzie jak dziecko zaczyna od łomotania grzechotką, zanim zaśpiewa pierwszą piosenkę.

Taniec był zawsze integralną częścią życia zbiorowego. Dodawał odwagi przed walką, wyrażał wdzięczność za obfite plony i prośbę do bogów o deszcz, ale też dostarczał rozrywki. W naszych czasach, taniec powędrował nawet do gwiazd dając upust skomercjalizowanej próżności (kto nie wie oczym mowa, tym lepiej dla niego). Bez względu na epokę i szerokość geograficzną tańcowi zawsze towarzyszyła muzyka. Nie tylko pomagała ona utrzymać w szyku niepewne kroki, ale pozwalała zatracić się w tej wirującej przyjemności. Oczywiście taniec przybierał różne formy w różnych epokach i krajach, a nawet warstwach społecznych, niemniej jednak jego najważniejsze funkcje pozostają takie same.

"...TAK MU BYŁO ŻAL, ŻE ODPŁYNIE TAMTEN WALC..." - A. OSIECKA

Historia tańca jest prawdopodobnie tak samo długa jak historia kultury. To kolorowy świat gawotów, saraband, kotylionów, krakowiaków, tang, polek, czardaszy, oberków, mazurków i polonezów... Od wyboru zakręcić się może w głowie zanim jeszcze zaczniemy tańczyć. Dlatego nie będzie tutaj definicji, ani wyczerpującego temat katalogu przykładów. Zamiast tego kilka moich ulubionych walców. Bo wierzę, że w tej właśnie formie muzyka i taniec uzupełniają się idealnie, tworząc nierozerwalną całość.

Zbudowany w metrum 3/4 (RAZ-dwa-trzy, RAZ-dwa-trzy) walc pozwala płynąć po parkiecie (albo domowym korytarzu) z lekkością, gracją i tylko umiarkowaną zadyszką. Królem walca jest oczywiście Johann Strauss syn, a jego walc "Nad Pięknym, Modrym Dunajem" stał się praktycznie definicją tej formy muzycznej. Chociaż warto wspomnieć, że jego premiera 13 lutego 1867 roku nie wywołała zbytniego entuzjazmu, a sam Strauss tak to podumował: "Do diabła z tym walcem! Żal mi jednak kody - szkoda, że nie okazała się sukcesem" :

 

Moim ulubionym walcem jest chyba walc z "Jeziora Łabędziego" Piotra Czajkowskiego. Posiada on nie tylko całą elegancję walca wiedeńskiego, ale oprócz tego rosyjską melancholię i dramatyzm. Trudno się dziwić, że ten piękny walc wykorzystany został w ekranizacji "Anny Kareniny". Przy jego dzwiękach Anna tańczy z Wrońskim, uświadamiając sobie równoczeście potęgę uczucia, jak i swój tragiczny los. Sam Tołstoj nie wymyśliłby lepszego tła muzycznego dla tej pary...

A skoro jesteśmy w Rosji, to warto przy okazji zajrzeć też na nasze własne podwórko i posłuchać walców Wojciecha Kilara i Waldemara Kazaneckiego. Oba utwory pochodzą ze znanych ekranizacji polskich powieści: "Trędowatej" i "Nocy i Dni". I chociaż nadal porywają one do tańca, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brakuje im tej szczerej radości walców wiedeńskich. Nie ma tutaj straussowego splendoru i dworskiego gwaru, zamiast tego głęboko ukryta tęskna słowiańska nuta...