piątek, 29 kwietnia 2011

Muzyka a taniec

To prawda, że muzyka nie potrafi opisać otaczającej nas rzeczywistości tak wiernie jak literatura, film, fotografia, czy malarstwo. Ale też rzadko bywa przegadana jak niektóre powieści, czy banalna jak kiepskie kino. Za to potrafi opowiedzieć o sprawach bardziej ulotnych, a zarazem jest bardziej uniwersalna, bo posługuje się tylko jednym językiem.

W obecnych czasach łatwo jest zapomnieć, że nie zawsze dostęp do wiedzy był tak oczywisty i powszechny jak dzisiaj. Zanim pojawiły się grube tomy wiedzy historycznej to właśnie za pomocą melodii przekazywano sobie z ust to ust historie przodków i legendy. Nawet dzisiejszy świat - tak ubogi w nieskażone cywilizacją społeczności - dostarczą dowodu na to, że tam, gdzie nawet nie wykluło się pismo, obecna jest muzyka i taniec.

"NA POCZĄTKU BYŁ RYTM" - J. BRAHMS

Rytm jest chyba najbardziej podstawowym elementem muzyki. Powiedziałabym nawet, że jest jej najbardziej prymitywną formą, bo zanim nasi dalecy przodkowie powiązali dźwięki w melodię, najpierw prawdopodobnie wystukiwali jakiś niewyszukany rytm. Na takiej samej zasadzie jak dziecko zaczyna od łomotania grzechotką, zanim zaśpiewa pierwszą piosenkę.

Taniec był zawsze integralną częścią życia zbiorowego. Dodawał odwagi przed walką, wyrażał wdzięczność za obfite plony i prośbę do bogów o deszcz, ale też dostarczał rozrywki. W naszych czasach, taniec powędrował nawet do gwiazd dając upust skomercjalizowanej próżności (kto nie wie oczym mowa, tym lepiej dla niego). Bez względu na epokę i szerokość geograficzną tańcowi zawsze towarzyszyła muzyka. Nie tylko pomagała ona utrzymać w szyku niepewne kroki, ale pozwalała zatracić się w tej wirującej przyjemności. Oczywiście taniec przybierał różne formy w różnych epokach i krajach, a nawet warstwach społecznych, niemniej jednak jego najważniejsze funkcje pozostają takie same.

"...TAK MU BYŁO ŻAL, ŻE ODPŁYNIE TAMTEN WALC..." - A. OSIECKA

Historia tańca jest prawdopodobnie tak samo długa jak historia kultury. To kolorowy świat gawotów, saraband, kotylionów, krakowiaków, tang, polek, czardaszy, oberków, mazurków i polonezów... Od wyboru zakręcić się może w głowie zanim jeszcze zaczniemy tańczyć. Dlatego nie będzie tutaj definicji, ani wyczerpującego temat katalogu przykładów. Zamiast tego kilka moich ulubionych walców. Bo wierzę, że w tej właśnie formie muzyka i taniec uzupełniają się idealnie, tworząc nierozerwalną całość.

Zbudowany w metrum 3/4 (RAZ-dwa-trzy, RAZ-dwa-trzy) walc pozwala płynąć po parkiecie (albo domowym korytarzu) z lekkością, gracją i tylko umiarkowaną zadyszką. Królem walca jest oczywiście Johann Strauss syn, a jego walc "Nad Pięknym, Modrym Dunajem" stał się praktycznie definicją tej formy muzycznej. Chociaż warto wspomnieć, że jego premiera 13 lutego 1867 roku nie wywołała zbytniego entuzjazmu, a sam Strauss tak to podumował: "Do diabła z tym walcem! Żal mi jednak kody - szkoda, że nie okazała się sukcesem" :

 

Moim ulubionym walcem jest chyba walc z "Jeziora Łabędziego" Piotra Czajkowskiego. Posiada on nie tylko całą elegancję walca wiedeńskiego, ale oprócz tego rosyjską melancholię i dramatyzm. Trudno się dziwić, że ten piękny walc wykorzystany został w ekranizacji "Anny Kareniny". Przy jego dzwiękach Anna tańczy z Wrońskim, uświadamiając sobie równoczeście potęgę uczucia, jak i swój tragiczny los. Sam Tołstoj nie wymyśliłby lepszego tła muzycznego dla tej pary...

A skoro jesteśmy w Rosji, to warto przy okazji zajrzeć też na nasze własne podwórko i posłuchać walców Wojciecha Kilara i Waldemara Kazaneckiego. Oba utwory pochodzą ze znanych ekranizacji polskich powieści: "Trędowatej" i "Nocy i Dni". I chociaż nadal porywają one do tańca, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brakuje im tej szczerej radości walców wiedeńskich. Nie ma tutaj straussowego splendoru i dworskiego gwaru, zamiast tego głęboko ukryta tęskna słowiańska nuta...